Nasz
"zawodowy" maraton zakończyliśmy sobotnią podróżą na LP do Wrocławia
i niedzielną wycieczką na treningowe zawody w Dream Agility Team o których już
długo myślałam. Jak udało nam się to wszystko zaliczyć?
Fot. Piotr Sobiecki |
Wyjazd na Latające Psy był bardzo spontaniczny. Napisała do
mnie hodowczyni z informacją, że ona razem z Santą (mamą Riley) pojawią się na
nich we Wrocławiu. Sprawdziłam termin i okazało się, że niestety pokrywa się on
z wcześniej zaplanowanymi zawodami w DAT. Nie ukrywam, że było mi trochę żal,
że nie uda nam się spotkać. Długo myślałam co by tu zrobić aż w końcu dotarło
do mnie, że zawody te odbywają się w dwa dni i jeśli pociągi będą w dobrych
godzinach to nic nie stoi na przeszkodzie, aby chociaż w sobotę zawitać we
Wrocławiu. Szczęście mi dopisało i godziny pociągów pozwoliły mi na przyjazd.
Do Wrocławia wybrałam się tylko z Riley. Nie widziałam sensu
brania Fuksa, którego bardzo stresują takie wycieczki, poza tym następnego dnia
szykowałaby mu się druga, więc nie chciałam go dodatkowo męczyć. Riley natomiast
podróże bardzo lubi i całą drogę zawsze przesypia. Aby dodatkowo nie płacić,
znów zarezerwowałam miejsce w pociągu w wagonie z miejscami bagażowymi i
wzięłam dla suczki namiotowy kennel. Do Wrocławia jechałyśmy już nowszym
pociągiem, a dokładniej jeśli się nie myle był to InterCity PesaDART. Pierwszym
miłym zaskoczeniem było to, że miejsca na bagaże były o wiele, wiele większe
niż w poprzednim pociągu którym jechałyśmy. Tutaj Riley zmieściła się na
spokojnie bez niepotrzebnego zginania drucików, oprócz tego nie jechała bokiem,
a spokojnie mogłam ją ustawić frontem do mnie i obok było jeszcze sporo
miejsca. Dodatkowo sam pociąg był mega cichy. Pierwszy raz jadąc nim z Fuksem
nie zwracałam na to aż takiej uwagi, ale po doświadczeniu z Tarnowem, dopiero
teraz doceniłam to jak było tam cicho. Tym razem psa nie budzili przechodzący
ludzie. Po otwarciu drzwi nie było słychać tego nieszczęsnego hałasu, a jedynie
delikatny pogłos. Jeśli wasz pies słabo znosi takie podróże, zdecydowanie
polecam wam wybierać te nowsze pociągi. Macie zdecydowanie większy komfort
jazdy.
Po zajechaniu na miejsce, pierwszym moim planem było to, aby
dostać się z dworca do parku na pieszo. Jednak trochę źle odmierzyłam odległość
i okazało się, że musiałabym tam iść dobre 30min. Tak więc szybko zobaczyłam w
aplikacji autobusy jakie jeździły w tamtą stronę. Oczywiście nie jechał tam
żaden, a więc musiałam postawić na tramwaj. Kupiłam dwa bilety okresowe, aby
nie męczyć się znowu podczas drogi powrotnej, a poza tym bardziej opłacało się
kupić je niż 4 bilety osobno.
Na całe szczęście udało nam się wysiąść na odpowiednim
przystanku, a z niego do parku dzieliło nas dosłownie parę minut. Nieco dłużej
jednak zajęło mi szukanie miejsca gdzie Latające Psy się odbywały. Momentami
nawet zaczynałam wątpić czy na pewno trafiłam w dobre miejsce. Koniec końców
udało mi się jakoś tam trafić. Poszukiwaniom jednak nie było końca, gdyż
jeszcze czekało mnie znalezienie hodowczyni. Z małą pomocą Ani od Zahira, udało
mi się wszystkich odnaleźć. Trafiłam idealnie w moment, gdyż był tam akurat
również brat Riley, także od razu zaliczyliśmy rodzinne spotkanie.
Planowałam razem z Riley wystartować w ThrowNGo jednak
okazało się, że ta konkurencja odbywa się w niedziele. Z bólem serca musiałam
odpuścić, ale nic straconego, na pewno jeszcze zdążymy w tym roku zadebiutować.
Startowała jednak Santa, a więc to jej poszliśmy kibicować.
Po startach poszliśmy kawałek od pól startowych na wspólne
zdjęcia. Riley udało się także załapać na oddzielną sesje zdjęciową jej samej.
Dostałyśmy kilka naprawdę cudownych fotek, które do dzisiaj są jednymi z moich
ulubionych
Wszystko co dobre jednak kiedyś się kończy. Udało mi się
zostać tylko na ok. połowę freestyle lvl 2. Jednak te osoby które chciałam
zobaczyć, zobaczyłam :D Jeszcze przed samym wyjściem w nagrodę za dobre
zachowanie, kupiłam Riley prawilny różowy dysk, który od razu pokochała całym
sercem :D
Wróciłam do Kalisza dosłownie na kilka godzin. Podładowałam
telefon jak i Powerbanka i poszłam spać dosłownie na 2h. O 1 w nocy miałam
pociąg w zamierzeniu do Krakowa, jednak wysiadałam w Katowicach. Dlaczego? O
tym zaraz. Najpierw cała nasza historia z samymi zawodami.
Samo powiedzenie i zgłoszenie się na nie było proste. Schody
pojawiły się później. Zaczęło się od mojego błędu podczas zgłaszania psa, gdyż
nie wiedziałam, że nie mogę zapisać Riley w klasie minus zero oraz w Puppy
Agility Run. Koniec końców po wymianie kilku zdań z klubem, postanowiłam, że
wystartuje ona tylko w PAR. Po załatwieniu wszystkich formalności związanych z
płatnościami przyszła pora na… dojazd.
Pierwszą opcją, która wydawała mi się najkorzystniejsza był
po prostu pociąg do Krakowa i z Krakowa miałam jakoś dostać się na miejsce
zawodów. Okazało się jednak, że to nie takie proste jakby się mogło wydawać.
Miejsce jest oddalone kawałek od dworca, a chętnych na odbiór mnie nie było.
Momentami nawet miewałam myśli czy by się jednak nie wypisać i czy to wszystko
na pewno ma sens i jest warte tego zachodu… Na pomoc jednak przyszła Asia,
która zaproponowała, że odbierze mnie z dworca w Katowicach. Spadła mi z nieba,
mój pociąg akurat przez Katowice przejeżdżał, więc po prostu wysiadłam na
wcześniejszej stacji :D
No dobra, skoro mamy już wszystko zaplanowane, pozostaje
tylko czekać do dnia wyjazdu. Miałam mały stres, gdyż nie wiedziałam jak
poradzę sobie z dwoma psami. Tak dokładnie, jechałam z dwoma psami. Riley
problemu z pociągami nie ma, wręcz przeciwnie, bardzo je lubi, jednak dla Fuksa
to niemały stres, a podróż do najkrótszych nie należała. Na dworcu miałam już
przyszykowany transporter, a w siadając jeszcze usłyszałam pytanie Pani
konduktor czy ja jadę z dwoma psami. Padło ono, ponieważ w regulaminie jest
powiedziane, że jedna osoba może przewozić tylko jednego psa. Ja jednak
dopytałam trochę i okazuję się, że jeśli psy są w transporterze, możemy
przewozić taką ilość jaką chcemy! :D Tak więc odpowiedziałam jej twierdząco i
sprostowałam, że będą one zamknięte. Kiwnęła głową i przeszła do następnych
wagonów.
Jechałam tym samym pociągiem o którym pisałam w poście o
zawodach treningowych w Tarnowie, tak więc znów zarezerwowałam miejsce tuż obok
miejsc na bagaże i po ulokowaniu psów, zajęłam swoje miejsce i cała podróż
minęła nam spokojnie. Co prawda Fuks początkowo się bał, ale po jakimś czasie
udało mu się uspokoić i razem z Riley poszedł spać.
Po przyjeździe na miejsce koło 3 nad ranem, spędziłam parę
godzin na dworcu w Subwayu gdzie panie nie robiły żadnych problemów, abym
ulokowała gdzieś klatkę, a sama zajęła miejsce i coś zjadła, także to na duży
plus! Z dworca udałam się na pobliski parking z którego odebrała mnie Asia.
Podczas drogi do jej domu, złapała nas niezła ulewa, która utrzymywała się
jeszcze długo po przyjeździe na miejsce. Obie zaczynałyśmy się zastanawiać czy
zawody w ogóle odbędą się w taką pogodę. Całe szczęście odbyły się, a co
lepsze, w tamtej miejscowości praktycznie w ogóle nie padało, a więc torek był
suchy i bezpieczny zarówno dla mnie jak i dla psów. Ulokowałyśmy niedaleko
auto, spakowałam psy do klatki do bagażnika i, jeśli się nie mylę, chwilę po 9
zaczęło się zapoznanie z torem do Puppy Agility Run.
Z Riley startowałam jako ostatnia. Tor składał się z samych
tuneli i tak jak myślałam Riley poradziła sobie naprawdę dobrze. Pierwszy bieg
był praktycznie bezbłędny, Riley ładnie biegała i patrzyła na handling. Przy
drugim było trochę śmiechu, a to wszystko dlatego, że zaliczyłam z nią niezłą
glebę, której nie ujrzycie na materiale z zawodów haha. Robiąc blinda, nie
zdążyłam na czas wyprzedzić psa, przez co wpadłyśmy na siebie i obie
zaliczyłyśmy wywrotkę. Na szczęście ani mnie ani Riley nic się nie stało. Po
biegach jeszcze dostaliśmy parę porad co do prowadzenia psa na torze i
przećwiczyliśmy parę rzeczy. Cały bieg zakończyłyśmy 1 miejscem oraz tytułem
Best of the best! <3
Fot. Joanna Joachimiak |
Fot. Piotr Sobiecki |
Fot. Piotr Sobiecki |
Fot. Joanna Joachimiak |
Jako iż Fuks całkiem nieźle radzi sobie już w klasie zero,
postawiłam go w niej zapisać i tutaj. Podczas biegu Agility Zero pobiegliśmy
czysto. Oczywiście zdarzyły się momenty lekkiej dezorientacji psa, przez co
trochę zwalniał, ale i tak poradził sobie naprawdę dobrze. Zaliczył pięknie
wszystkie strefy i świetnie słuchał moich komend.
Podczas biegu Jumping 0, było już troszkę gorzej. Torek był
nieco bardziej skomplikowany i miał elementy których z Fuksem nie
przećwiczyliśmy. To spowodowało, że tor wydawał się o wiele trudniejszy niż był
w rzeczywistości. Mój stres wynikający z tego, że nie czułam się zbytnio
komfortowo z bieganiem takiej kolejności, przeniósł się na psa. Dałam mu zbyt
mało wsparcia przez co niestety Fuks nie miał takiej motywacji jak podczas
pierwszego biegu. Mimo to nie poddaliśmy się i pobiegliśmy tor do końca pomimo
DISa :D
Koniec końców, skończyliśmy zawody na 2 miejscu! <3
Fot. Joanna Joachimiak |
Fot. Patrycja Kania |
Fot. Alicja Babska |
Fot. Joanna Joachimiak |
Fot. Piotr Sobiecki |
Jeszcze na sam koniec zawodów, spontanicznie wystartowałam
razem z Fuksem w sztafecie. Stało się tak ponieważ jedna osoba z innej drużyny
nie mogła się pojawić, a ja akurat spełniałam wszystkie kryteria :D Niestety
tego biegu nie mam nagranego, jednak nasz team stanął na 3 miejscu! To było
ciekawe doświadczenie, gdyż nigdy wcześniej nie brałam w takim czymś udziału.
Mam nadzieje, że kiedy jeszcze raz tam zawitam, uda się to powtórzyć
Zdjęcia: Piotr Sobiecki |
Oczywiście zostawiam link do filmiku z naszych biegów
podczas zawodów :)
Już na koniec, poszłyśmy razem z Asią wykorzystać nasze
wygrane rabaty i zrobić małe zakupy dla psów. Miałam duży dylemat co kupić, ale
koniec końców zdecydowałam się na owce S Long. Wszystkie psy
mają na nią taki szał więc chciałam sprawdzić jak zadziała na Fuksa. Oj
zadziałała :D
Po zakupach i spakowaniu się, poszłyśmy jeszcze na szybkie
fotki psów <3
Pociąg powrotny miałam wieczorem, a zawody skończyły się
jakoś po południu. W związku z tym po obiedzie razem z Asią udałyśmy się na
krótki trening do jej klubu. Nie chciałam szczególnie męczyć Fuksa po zawodach,
a więc przećwiczyliśmy trochę S-kowe outy, no i zaczęłam przyzwyczajać go
trochę do huśtawki. Z kolei Riley zaliczyła małą powtórkę outów.
Po odwiezieniu mnie na dworzec przez Asie, znów udałam się
do Subwaya i rozłożyłam się w tym samym miejscu co ostatnio. Zostało mi jeszcze
sporo czasu do pociągu, więc jak zwykle zabiłam czas robiąc coś na telefonie.
Wracałam tym samym pociągiem co przyjechałam. Lokalizacje
miałam identyczną, problem był jednak w tym że moje miejsce postanowił zająć
sobie jakiś pan :') Śmieszna jeszcze dla mnie była sytuacja, kiedy chciałam
rozłożyć transporter na miejscu dla bagaży. Znajdowała się tam dość sporych
rozmiarów, ciężka, sportowa torba. Widziałam ubranego na sportowo pana, który
mi się przyglądał, a więc zapytałam czy to nie jest jego i czy nie ma problemu
abym ją przełożyła. Odpowiedział, że to nie jego, a więc dałam sobie spokój z
wyszukiwaniem właściciela i zaczęłam się z nią męczyć sama. Co jest w tej
sytuacji takie zabawne? A no fakt, że 17 letnia dziewczyna z dwoma psami, sama
męczy się z ciężkim bagażem, a wszyscy faceci w przedziale sobie tylko siedzieli
i mi się przyglądali. Zupełnie odwrotna sytuacja miała miejsce w pociagu do
Tarnowa, gdzie Pan sam z siebie pomógł mi z ulokowaniem i zamknięciem
transportera. Można? Można :)
Jakoś udało mi się przełożyć ten bagaż, rozłożyć transporter
i włożyć do niego Fuksa i Riley. Moje miejsce jednak dalej było zajmowane przez
obcego pana, a żadne inne blisko psów, nie było wolne. Chyba na tamten czas
zabrakło mi odwagi, aby zwrócić się do tego Pana i powiedzieć mu, że to jest
moje miejsce. Teraz gdy o tym myślę, zachowałabym się chyba inaczej. Jednak
wtedy po prostu dałam spokój i usiadłam na podłodze koło transportera. 4h
podróży w takich warunkach nie były zbyt komfortowe, jednak jakoś to
przebolałam i wróciłam do domu koło 4 nad ranem.
Fot. Piotr Sobiecki |
Pomimo tych wszystkich przygód, nie żałuje tych dwóch
wyjazdów. Miło wspominam tamten czas i czekam, aż znów będę miała możliwość
pojechania gdzieś pociągiem :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz