Charytatywne Zawody Agility + Jak wygląda podróż pociągiem z psem cz.1


            5 maja miały miejsce charytatywne zawody Agility, których celem było zebranie odpowiedniej kwoty na leczenie Tymka. Wszystko miało miejsce we Wrocławiu, a więc całkiem blisko mnie. Długo się nie zastanawiałam, bo tak naprawdę wszystko miało 2 zalety. Możliwość kolejnego startu w zawodach i sprawdzenia siebie jak i Fuksa na torze oraz wsparcie finansowe chorego chłopca.
Fot. Krystyna Tokaruk

Pominę wszystkie formalności takie jak samo zapisanie się na zawody oraz zapłata za nie, a przejdę do ciekawszych informacji. Ogólnie pierwszy plan był taki, że jak zwykle pojadę na nie samochodem z tatą. Jednak odbywały się one w sobotę, co jest trochę niewygodnym dniem, bo zwykle wybieramy na takie podróże niedziele. A więc zostawał mi tylko pociąg. Problem jednak w tym, że pociągiem na tamten czas nigdy nie jeździłam. Co więc zrobiłam? Wzięłam dwie moje koleżanki i wyruszyłyśmy wspólnie na zawody. Jak już wcześniej pisałam, była to moja pierwsza jazda tym środkiem transportu i nie powiem, że nie byłam tym faktem podekscytowana. Szczerze mówiąc już od dawna o tym marzyłam :D
Tu zaczynamy część pierwszą o tym jak wygląda właśnie podróż z psem pociągiem. W tym poście skupię się głównie na tym jak ona wyglądała z Fuksem siedzącym mi na kolanach w pociągu Intercity.
A więc, nie chciałam brać wielkiego transportera i później się z nim użerać przez cały pobyt w innym mieście, także postanowiłam dołożyć parę groszy i kupić psu bilet. Tak, jeśli was pies ma podróżować luzem, musi mieć zakupiony bilet (cena to 15,40zł jeśli się nie mylę), być na smyczy oraz mieć założony kaganiec. Oprócz tego, w ten sposób możemy podróżować tylko i wyłącznie z jednym psem. Może nam leżeć w nogach albo, tak jak Fuks, na kolanach. Co prawda potem było mu trochę niewygodnie, więc po prostu rozłożyłam koc między siedzeniami i tak ulokowałam psa. Konduktor sprawdzając bilety nie miał nic przeciwko temu, aby właśnie tak leżał. Bądźcie jednak przygotowani na to, że pies zwróci na was dużą uwagę. Ja na szczęście nie miałam pytań o głaskanie, jednak słyszałam za plecami ochy i achy :P 
Fuks ogólnie podróż przeżył tak sobie. Strasznie się denerwował, trząsł się oraz dyszał. Tak przez prawie połowę trasy. Potem na szczęście udało mu się położyć i zasnąć. Do Wrocławia jechaliśmy niecałe dwie godziny. Wyjechaliśmy już o 3 rano! A na miejscu byliśmy trochę po 4. Wszystkie trzy poszłyśmy coś zjeść i jakoś udało nam się przegadać kilka godzin, a więc czas pozostały do rozpoczęcia zawodów minął nam strasznie szybko.
Wcześniej udało mi się dogadać z mamą Michała Pieniaka, czyli organizatora całych zawodów, aby ta podjechała po mnie na dworzec i stamtąd zawiozła na miejsce zawodów. Było to dla mnie super ułatwienie, podróż przeżyliśmy szybko i bezproblemowo. Fuks czuł się o wiele bardziej komfortowo w samochodzie niż gdyby miał się męczyć jazdą autobusem.
Moje koleżanki miały do mnie dołączyć nieco później, gdyż jako swój pierwszy cel obrały sobie galerie, która była zaraz obok dworca.
Na zawody udało nam się dojechać w niecałe 10 minut. Przeszłam się z Fuksem trochę po okolicy, żeby obadał teren i był nieco pewniejszy siebie podczas biegów. Na szczęście wszystko mieściło się z dala od ruchliwych ulic. Wokoło były same pola, cisza i spokój :D Po krótkim spacerku, weszłam już na plac, usiadłam na najbliższej ławeczce i nie pozostało mi nic innego jak czekanie aż zawody się rozpoczną. W między czasie dołączyły do mnie dziewczyny i postanowiły już ze mną zostać do zakończenia biegów mojej klasy.

Po rejestracji i zapoznaniu z pierwszym jumpingiem 0 pozostało mi znów czekać, tym razem na swoją kolej na start. Pierwsze startowały M'ki a zaraz po nich S'ki. Gdy przyszła pora na nas muszę przyznać, że byłam naprawdę pod wrażeniem motywacji Fuksa na parówkę, która trzymałam w ręku :D Chętnie i szybko wykonywał moje polecenia, a po torze sunął mega szybko i świetnie poradził sobie na zmianie ręki co jest swoją drogą moim ulubionym momentem, kiedy oglądam filmik z biegu. I Jumping poszedł nam super, zaraz po nim mieliśmy szanse na poprawkę, która nie liczyła się do końcowego wyniku, tzw. bieg treningowy. Tu Fuks rozproszył się Panią idącą obok i pominął mi jedną hopke.
Zaraz po Jumpingu Zero nastąpiła zmiana toru na Agility Zero. Tutaj poziom trochę się podwyższył plus Fuks był bardzo nie skupiony na starcie. Sama także źle go poprowadziłam i od razu na początku się strasznie speszył i wleciał nie do tej dziury w tunelu co powinien. Szybko się poprawiliśmy i biegliśmy dalej. Muszę wam jeszcze powiedzieć, że jak na psa, który strefy ćwiczył nie pamiętam kiedy, naprawdę świetnie sobie poradził zarówno na kładce jak i na palisadzie. Na poprawie Fuks pobiegł już do poprawnej dziury, ale znów pominął mi hopke i chciał polecieć do tunelu. Na całe szczęście szybko się wrócił i resztę toru przebiegł bezbłędnie.
Muszę szczerze powiedzieć, że jestem z mojego kundla niesamowicie dumna. Nie uciekł mi z toru co miało miejsce w Poznaniu, tylko był super zmotywowany i chętnie ze mną biegał.
Ostatecznie udało nam się zdobyć w Jumpingu Zero 2 miejsce! W Agility Zero natomiast niestety zdobyliśmy DIS'a.
Po ogłoszeniu wyników i rozdaniu nagród, nie zostałam już na biegach dla Openów, a wróciłam do centrum. Razem z dziewczynami postanowiłyśmy pozwiedzać trochę Wrocław. Oczywiście co to byłby za wyjazd gdybyśmy nie zaliczyły pizzerii :D 

Po zjedzonym objedzie postanowiłyśmy dalej korzystać z naszych okresowo kupionych biletów i tramwajem pojechaliśmy pod Halę Stulecia pooglądać fontanny. Rozłożyłyśmy kocę i tam spędziłyśmy resztę naszego dnia na rozmawianiu i robieniu zdjęć.
 
Nasze ostatnie chwile we Wrocławiu były walką z czasem. Okazało się, że kiedy chciałyśmy już wracać na dworzec, wsiadłyśmy do odpowiedniego tramwaju, ale wysiadłyśmy na złym przystanku. Byłyśmy ponad 20 minut drogi od dworca, a kolejny tramwaj nie wiadomo kiedy przyjedzie. Szybko przeszłyśmy na najbliższy przystanek autobusowy i modliłyśmy się, aby auto które miało zaraz przyjechać dowiozło nas tam gdzie chcemy. Rzeczywiście kierowca powiedział nam, że jedzie w kierunku dworca i powiedział nam także gdzie wysiąść.
Całe szczęście, że w odpowiednim momencie wyjęłam GPS'a w telefonie, bo Pan wskazał nam przystanek, który nie znajdował się wcale tak blisko dworca. Nasz pociąg odjeżdzał za 25 minut, a my miałyśmy przed sobą jeszcze dobre 15 minut drogi. Zaczęłyśmy biec, ale szybko doszłyśmy do wniosku, że to za daleko i to się nie uda. Z nieba spadł nam kierowca taxówki, który akurat stał między blokami. Szybko zapytałyśmy ile weźmie za podwiezienie nas na dworzec i zgodziłyśmy się na ofertę 10zł. Czas nas gonił, więc nie było czasu na targowanie się. Byłyśmy przestraszone, zestresowane i zmęczone, na szczęście kierowca rozluźnił atmosferę dodając nam otuchy i mówiąc, że na miejscu będziemy za ok. 5 minut. Odetchnęłyśmy z ulgą, gdy w końcu znalazłyśmy się na upragnionym dworcu. Zapłaciłyśmy kierowcy i po sprawdzeniu peronu na który przyjedzie nasz pociąg, udałyśmy się właśnie w to miejsce.
Jeszcze na sam koniec okazało się, że podstawili nam złe wagony i zamiast wracać w wagonie bezprzedziałowym, jechałyśmy w przedziałowym. Nie było to już dla nas dużym problemem, trafiłyśmy na miłą rodzinę, która akceptowała fakt, że jechał z nami pies. Od razu wygodnie się rozsiadłam i poszłam spać. Całą drogę przespałam i pewnie spałabym dalej gdyby nie koleżanki, które powiedziały mi, że dojeżdżamy już na miejsce.
            Podsumowując moja pierwsza podróż pociągiem i zawody na własną rękę były super doświadczeniem i fajną przygodą do wspominania, zwłaszcza ten ostatni etap. Chętnie powtórzę tego typu przygodę i na pewno to wszystko nie zniechęciło mnie do dalszej jazdy pociągami. Takie rzeczy strasznie nas usamodzielniają i uczymy się działać w stresowych sytuacjach. Każdemu polecam przeżyć tego typu przygody, ale najlepiej jeśli przeżyjecie je w gronie najbliższych przyjaciół :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz