5
października napisała do mnie hodowczyni Riley i wysłała mi link do wydarzenia
odnośnie seminarium. Mówiła, że sama tam będzie i również nas z Riley zaprasza.
Nie mogliśmy przegapić okazji na małe rodzinne spotkanko, a przy okazji fajny
trening frisbee, więc już 20 października wyruszyłyśmy w kierunku Wrocławia.
Nie było to moje pierwsze seminarium z dogfrisbee. Już ponad
rok temu byłam na takim w nnl, ale z Jakubem Koncewiczem (klik), tym razem jednak
zajęcia prowadził Mariusz Kielczyk, właściciel Keepera, czyli taty Riley
:D
Na samym początku każdy z uczestniczących musiał pokazać jak
pracuję z psem, swoje rzuty, jak pracuje sam pies. Riley dostała dużą pochwałę
odnośnie swojego szybkiego i ładnego aportu. Podczas kolejnych wejść już
zaczęliśmy pracę z problemami. Chciałam trochę popracować nad overami, gdyż
suka często wybijała mi się za szybko i przelatywała pod dyskami. Oczywiście
dostaliśmy wiele rad odnośnie samej nauki, jak i poprawności rzutów frisbee do
overów.
Po kilku godzinach zrobiliśmy sobie przerwę na zjedzenie
czegoś. Ja na miejsce przyjechałam z tatą, a więc razem z nim pojechaliśmy na
miasto coś zjeść. Riley już po pierwszej części zajęć umierała (w dobrym tego
słowie znaczenia) w samochodzie. Trochę nam zeszło na tym obiedzie i niestety
spóźniłam się na drugą część seminarium, jednak na szczęście nie opuściło mnie
dużo. Porozmawialiśmy trochę na temat tremy przed startem, jak sobie z nią
radzić itd. Po rozmowach zostawiliśmy psy w klatkach, a sami ruszyliśmy na
większy plac obok i zaczęliśmy się uczyć jak daleko rzucać dysk. Nie szło mi
najgorzej, ale nie szło mi też najlepiej. Mamy jeszcze wiele do nauki w tej
kwestii, ale widzę światełko w tunelu. Po pozbieraniu dysków, które były
porozrzucane we wszystkie strony świata, wróciliśmy na stare miejsce i znów
zaczęliśmy pracę nad problemami. Przyznam szczerze, że świat frisbee jest dla
mnie obcy i tak jak w agility potrafię już znaleźć jakieś drobne błędy, które
chciałabym poprawić na następnym seminarium czy obozie, tak z frisbee było już
trochę gorzej. Nie narzekałam na pracę Riley, robiła wszystko tak jak chciałam,
czyli ja rzucałam, ona łapała i szybko wracała. W przyszłości w planach jednak mamy spróbować swoich sił we freestyle'u, stąd mój pomysł, że chciałabym
się nauczyć jak rzucać dyski do vaulta z uda. Mariusz dał mi dużo wskazówek, a
do tego pokazał jeszcze jak pracować nad tym z Riley tak żeby wszystko było jak
najbardziej bezpieczne.
Już na sam koniec seminarium panował totalny luz, psy biegały
sobie wolno, a my jeszcze chwilę porozmawialiśmy. Mariusz zabrał jeszcze potem
Santę (mamę Riley) na plac obok, żeby przetestować ją jak radzi sobie z
dalekimi rzutami, a radziła sobie bardzo dobrze. Potem przyszedł czas na
przetestowanie córki :D Riley oczywiście pełne skupienie na dysku, ładnie się
słuchała, no dumna jestem bardzo z tego dziecka. Przy pierwszym rzucie trochę
zdezorientował ją obrót jaki wykonuje Mariusz przed rzutem przez co straciła
trochę na dystansie i nie udało jej się dobiec do dysku. Przy następnych
ogarnęła już o co chodzi, a Mariusz nie wykonywał obrotu przy rzucie. Sama
zdziwiłam się, że suka potrafi na taki dystans śledzić dysk i jeszcze na koniec
go chwycić <3
Podsumowując, wypad na seminarium jak zwykle uważam za
udany. Dostaliśmy cenne lekcje odnośnie rzutów, nad którymi na pewno będziemy
pracować. Spotkanie rodzinne również się udało, poznałam w końcu tatę Riley i
mogłam sobie popatrzeć na pracę obydwu rodziców :D Oby więcej takich wydarzeń!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz