W
listopadzie spełniło się jedno z moich największych marzeń. Droga do jego
spełnienia nie była jednak tak łatwa jakby się mogło wydawać. Przeżyłam wiele
rozczarowań i momentami po prostu traciłam nadzieję. W tym poście chcę opisać
moją historię, która mam nadzieję zmotywuje was do ciągłego dążenia do celu i
nie poddawania się tak łatwo…
Marzeniem o
którym pisałam na wstępie jest oczywiście Riley. Ten tak długo wyczekiwany,
"idealny" szczeniak rasy Border Collie.
Idea tego, aby wziąć pod swój dach właśnie tę rasę nie była
taka pewna od samego początku. Odkąd zaadoptowałam Fuksa, moje serce podbiły
małe psy, głównie terriery. Dlatego początkowo byłam pewna, że zdecyduję się w
przyszłości na Parsona. O dziwo moje plany pokrzyżowała moja koleżanka. Jakoś
to było, że zeszłyśmy na temat psów i nagle powiedziała, że jakby ona miała
mieć psa to chciałaby właśnie bordera (Tak Julka, jeśli to czytasz, mówię o
tobie). Oczywiście już wtedy bardzo dobrze znałam tę rasę, ale zawsze była mi taka
odległa i mówiłam sobie ciągle, że te psy są duże, będzie dużo problemów i po
prostu nie zapewnie mu takiej aktywności jaką potrzebuje. Powiedziałam jej
wtedy, że moim wyborem tak czy inaczej będzie Parson. Z czasem jednak miałam
coraz większy dylemat. Zaczęło się od porównywania tych ras pod względem
sportowym. Oba psiaki są aktywne i nie lubią nudy, ale ciągle jakoś bardziej
ciągnęło mnie do mniejszego. Odkąd pierwszy raz wzięłam udział w seminarium i
zobaczyłam Bordery na żywo, zakochałam się po uszy. Od tamtej pory decyzja
zapadła. To będzie Border. Jednak nie wszystko jest takie proste jak się może
wydawać, a ja nie dostałam pieska na pstryknięcie palcami.
A i jeszcze chciałabym dodać, że nie zdecydowałam się na tę rasę ze względu na jej aktualną popularność. Mimo, że może się wydawać, że decyzja została podjęta strasznie szybko i nawet się nie zastanawiałam to jest to błąd. Dużo czytałam i obserwowałam psy innych osób. Zebrałam informacje na temat ich wad jak i zalet. Byłam ich wszystkich świadoma i też świadomie podjęłam decyzje. Wiem co niesie za sobą posiadanie tej rasy i myślę, że jestem na to wszystko gotowa.
Z początku ukrywałam to, że planuję zakup właśnie tej rasy.
Dobrze wiedziałam, że temat kolejnego psa w domu nie będzie miło odebrany przez
mojego tatę. Zaczęłam więc działać w inny sposób. Od zawsze na wszystkie moje "zachcianki"
musiałam uzbierać pieniądze sama. Nigdy nikt mi nie dawał od razu tego czego
chciałam. Aby coś dostać musiałam w jakiś sposób na to zapracować i udowodnić,
że naprawdę mi na tym zależy. Pamiętam jak kiedyś bardzo chciałam kupić moim
szczurom, porządną klatkę za bodajże 1300zł. Nigdy nie udało mi się uzbierać
tak wielkiej sumy, toteż zebranie ponad 3 tysięcy złotych na psa wydawało mi
się tym bardziej niemożliwe, ale nie poddałam się. Nie miałam kompletnie nic
zaoszczędzone. Co gorsza miałam na głowie jeszcze inne wydatki, które nie były
małe. Zaczynałam po prostu od zera. Pod koniec roku szkolnego postanowiłam, że
nie zamierzam zmarnować tych wakacji i chcę podjąć jakąś pracę, aby szybciej
uzbierać potrzebną kwotę. Los mi dopisał i dostałam propozycję wyprowadzania
psa na okres 15 dni. Bez wahania podjęłam ją i już pierwszego lipca
przyjechałam na miejsce zapoznać się z psem. Mając 16 lat może być ciężko o
zdobycie jakiejś fajniej pracy, ale nie poddałam się mimo, że czasem miałam
chwile załamania i myślałam, że nie uzbieram potrzebnej kwoty. Wiedziałam, że
nie mogę liczyć na tak dużą pomoc finansową ze strony moich rodziców.
Oczywiście w między czasie tata dowiedział się, że zbieram właśnie na psa.
Początkowo, tak jak myślałam, spotkałam się z wyraźnym NIE i że mogę sobie go
kupić dopiero na studiach, bo on nie chcę tutaj drugiego psa. Zignorowałam to i
dalej dążyłam do celu.
Czas leciał, a tata pomału przekonywał się do tej rasy.
Podobała mu się i stawał się coraz bardziej przychylny do tego, aby w naszym
domu zawitał kolejny pies. Pokazywałam mu różne filmy z ich udziałem, mówiłam o
moich planach i pokazywałam planowane mioty. Ciągle się wahał, ale koniec
końców powiedział, że jeśli uda mi się uzbierać potrzebną kwotę i sama będę
utrzymywać tego psa, to on się zgadza.
Z pomocą innych członków mojej rodziny (czyt. babcia,
ciocia, wujek) oraz dzięki pracy i sprzedaniu paru rzeczy, udało mi się uzbierać
dużą część potrzebnej kwoty. Zaczęłam pisać do hodowców od których chciałam
wziąć szczeniaka. Było ich wielu i każdy miot na swój sposób wyjątkowy. W końcu
w sierpniu trafiłam na plany hodowlane Santa x Keeper. No i to okazał się
strzał w dziesiątkę. Psy z lekką budową, skoczne, myślące. Ideał do frisbee,
tak jak chciałam. Napisałam i zarezerwowałam suczkę.
16 września rano, na świat przyszły niebiesko- białe kluski.
Od razu się zakochałam i już nie mogłam doczekać się pierwszych odwiedzin.
Czas upłynął niesamowicie szybko i już 8 października byłam
w drodze do hodowli. Widząc maluchy, nie mogłam dalej uwierzyć w to, że jedna z
nich będzie moja. Tego dnia jeszcze nie podjęłam decyzji. Mimo to, ciągnęło
mnie właśnie do Riley. Nie wiem dlaczego, ale po prostu moje serce mówiło mi,
że to właśnie ona. Wszyscy powtarzali mi, żebym się nie spieszyła, że mam
jeszcze czas i żebym nie podejmowała już teraz decyzji, ale myślę, że już wtedy
wiedziałam kogo wybiorę.
Odwiedziłam hodowlę jeszcze raz, gdy można było już zobaczyć
jak maluchy się zachowują. Wtedy miałam podjąć ostateczna decyzję, ale ja już
wiedziałam do kogo należy moje serce.
Gdy zajechaliśmy na miejsce, weszliśmy do środka i otworzyliśmy
kojec, Riley jako pierwsza z niego wyskoczyła i pobiegła w moją stronę. Myślę,
że to umocniło mnie w przekonaniu, że to właśnie ona. Wszystkie były
towarzyskie i po prostu cudowne, ale to ona pierwsza wybrała mnie, a ja
wybrałam ją. Czasem trzeba posłuchać głosu serca i tak też zrobiłam, a już w
listopadzie jechałam po moje marzenie.
Po załatwieniu wszystkich formalności w hodowli,
pojechaliśmy do domu. Mała strasznie piszczała przez większość drogi, ale nie
ma co się dziwić. Mimo wszystko, dość szybko zaaklimatyzowała się w nowym domu.
Jeśli chodzi o Fuksa, to przez długi czas nie mógł się do niej przekonać.
Zajęło trochę czasu, aż zaczął ją tolerować, ale teraz są najlepszymi
przyjaciółmi.
Jeśli chodzi o imię, to było z nim ciężko. Zdecydowanie
więcej fajnych imion posiada płeć przeciwna. Przeszukiwałam listy psich imion,
ale żadne nie przypadło mi do gustu. W końcu oglądając serial zorientowałam
się, że jedna z głównych bohaterek (a zarazem moja ulubiona) ma na imię Riley. Zaczęłam
sobie powtarzać to imię i obrazować czy będzie ono pasowało. Chciałam, aby
suczka nazywała się oryginalnie, a takiego imienia jeszcze nie spotkałam
nigdzie. No i tak zostało, nie zmieniłam zdania.
Ps. Jakby ktoś nie był pewny to Riley czyta się Rajli :D
Czasem w
życiu, jeśli czegoś pragniemy, musimy pokazać, że naprawdę nam na czymś zależy.
Spotykałam się z przypadkami, kiedy osoby dostawały coś, a nie kiwnęły nawet
palcem, aby to zdobyć. Wystarczyła smutna minka do rodziców i już miały co
chciały. Szkoda tylko, że w przyszłości to tak nie wygląda i jak dojdzie co do
czego, to te osoby mogą się nieźle zdziwić. Tym postem chciałam was zmotywować
do tego, aby dążyć bez względu na wszystko do swoich marzeń i celów. Czasem
mogą się one wydawać nieosiągalne, ale jeśli się nie poddacie i dalej będziecie
szli w tym kierunku, prędzej czy później zapracujecie na to czego tak
pragnęliście, a wtedy docenicie to o wiele bardziej niż ludzie, którzy dostali
to za darmo. Zaczęłam ten post pisać jakoś na początku czerwca. Jeszcze wtedy
mój tata mówił kategorycznie "NIE" na kolejnego psa w domu. Wiedziałam,
że uda mi się spełnić to marzenie, a post ujrzy światło dzienne i tak się
stało. Nigdy się nie poddawajcie i nie dajcie sobie wmówić, że coś jest niemożliwe,
bo to kłamstwo. Ciężką pracą i determinacją w końcu osiągniecie to co chcecie.
Bądźcie tylko cierpliwi.
Kończąc chciałabym odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule
postu. Czy marzenia się spełniają? Nie. Marzenia się spełnia!
Takiej motywacji szukałam...
OdpowiedzUsuńDziękuje ❤
Widzę, że na prawdę dużo pracowałaś aby spełnić swoje marzenie :D Ja również musiałam zebrać potrzebną kwotę i mimo, że moi rodzice znali wiele Borderów i byli bardziej przekonani do tej rasy to nie byli chętni na kolejnego psa. Czekałam kilka lat, udało mi się zebrać potrzebne pieniądze i wreszcie spełniłam swoje marzenie. Teraz nawet nie żałuję tak długiego oczekiwania, bo dzięki temu każdego dnia uczyłam się więcej o Borderach i upewniałam, że to właśnie "ta" rasa :D
OdpowiedzUsuńAktualnie mam identyczną sytuacje,wszyscy w mojej rodzinie mówią,że jak chce kolejnego psa to tylko jak pójdę na swoje mieszkanie - w tedy mogę mieć ich nawet 5. Dałaś mi mocnego kopa,u mnie też jak mówię,że uzbieram na niego to i tak słyszę NIE.Pomimo tego, będę dążyć do tego. Jak się nie uda to trudno,ale przynajmniej będę wiedziała,że zrobiłam wszystko co mogłam :) U mnie te kochane bordełki siedzą w głowie latami.Od czasu kiedy ty pierwszy raz ujrzałam je w akcji na LP,to pierwsza rasa jaka podbiła moje serce(miałam w tedy może 7 lat(?)) Już w tedy postanowiłam,że w przyszłości to będzie ten pies <3 Tak więc będę do tego dążyć :D
OdpowiedzUsuńNie poddawaj się :D Powodzenia!! <3
UsuńTeż jestem zdania, że każdy powinien chociaż trochę zapracować na coś co chciałby mieć. Ja na przykład nie biorę od rodziców pieniędzy na nic, chyba że dadzą mi sami, co zdarza się naprawdę bardzo rzadko. Na co dzień sama zarabiam na utrzymanie psów i nie narzekam, bo wiem że przyda mi się to w przyszłości. A Tobie gratuluję tak zawziętego dążenia do celu i spełnienia swoich marzeń!
OdpowiedzUsuńMoże to dziwnie zabrzmi ale masz mądrych rodziców w tejże dziedzinie. Cieszę się, że wprowadzają Ciebie w życie po części dorosłe. Źle jest jak dziecku się daje wszystko z łatwością a potem będzie szok. Nie mówię też że na wszystko z podkreśleniem słowa "wszystko" musisz znajdować pieniężki - bo to też nie jest dobre. Powinni też pomagać w jakimś stopniu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejne posty.